Jak się rozpoczęła historia Folwarku Konnego w Hermanowie?
Mój ojciec bardzo lubił jeździć po różnych miejscach i odkrywał je na nowo. Jechał na przykład jakimś leśnym duktem, który prowadził nie wiadomo gdzie, a on z ciekawości jechał dalej i dalej. Tak trafił do Hermanowa, gdzie urzekła go piękna łąka.
Ja wówczas studiowałam hodowlę na Akademii Rolniczej i szukałam miejsca, gdzie mogłabym hodować konie. Byłam w nich zakochana, ale tak naprawdę w najbliższej okolicy nie było gdzie jeździć. Wcześniej pojechałam na obóz do Jaszkowa, do Antoniego Chłapowskiego, konie były też w Żrenicy. I to wszystko.
Tata wiedział, że rolnictwo nie interesowało młodą dziewczynę, więc myślę, że te konie trochę mi podsunął. Do 17. roku życia mieszkałam w Środzie, potem przenieśliśmy się do Chudzic i wtedy kupiliśmy konia. Potem była już przeprowadzka do Hermanowa. Właśnie mija 25 lat od tego momentu.
Hermanów wyglądał wtedy zupełnie inaczej.
Oczywiście. Mój tato miał wielką wyobraźnię i kiedy tutaj przyjechał, zobaczył oczami wyobraźni piękną stadninę. Ale tak naprawdę to poza domkiem, w którym zamieszkałam, rozpadającą się stodołą i znajdującą się w fatalnym stanie stajnią, nie było tutaj nic. Wszystko to było pozostałości po PGR
W domku były dwa pokoje. Na początku zamieszkałam tam ja z moim psem. Pies miał zresztą mieszkać na zewnątrz i mnie chronić, ale bał się tak strasznie, że całymi nocami wył i szczekał. Kiedy któregoś wieczoru poszłam z nim na spacer, bóbr wskoczył do wody, a mój pies tak się przestraszył, że uciekał do domu tak szybko, że nie mogłam go dogonić.
Choć było wokół ciemno i dla wielu strasznie, ja nie bałam się. Hermanów od razu stał się moim domem.
Czy pani już wtedy planowała taki rozwój folwarku?
Na początku planowałam tutaj po prostu hodować konie i robić obozy jeździeckie. Nie miałam planów, aby wejść w hotelarstwo, gastronomię czy agroturystykę. To, że powstawały kolejne obiekty i folwark tak się rozwijał, było odpowiedzią na zapotrzebowanie osób, które do nas przyjeżdżały. No, bo jak ktoś przywoził do nas dziecko na naukę jazdy, to chciał wypić herbatę albo coś zjeść. No więc musiała powstać gospoda.
Na początku pracowałam w niej sama, potem z koleżanką, wreszcie trzeba było zatrudnić do niej ludzi. Potem pojawiły się pytania, czy można zrobić tutaj wesele albo urodziny, więc konieczna była większa sala. To zaś wiązało się z koniecznością stworzenia miejsc noclegowych, więc powstawały nowe pokoje i nowe zaplecze.
Każda nowa realizacja była niejako wymuszona przez potrzeby naszych gości. Dzięki nim stale się rozwijaliśmy i nadal rozwijamy.
Od początku wspierali tutaj panią rodzice?
Mój ojciec był wizjonerem, osobą bardzo pracowitą, stawiał niejedno gospodarstwo. Tutaj planowaliśmy razem, realizowaliśmy pomysły. Nie było łatwo, ale krok po kroku Hermanów stawał się tym, czym jest dzisiaj. Mama była bardzo gospodarna, potrafiła świetnie zarządzać kuchnią. Bez nich to wszystko by się nie udało.
Ja nie miałam w sobie dużo niepewności. Zawsze miałam szczęście do otaczających mnie ludzi. Mam cudownych przyjaciół tych z lat szkolnych i poznanych nowych tutaj z Hermanowa. To chyba jeden z najważniejszych dla mnie plusów prowadzenia tego miejsca, możliwość poznawania ciekawych ludzi pełnych pasji, zainteresowań…
Folwark od 19 lat stał się też domem i miejscem pracy mojego męża, bez którego nie wyobrażam sobie tego miejsca. W doskonały sposób się dopełniamy. Bez niego to miejsce nie byłoby teraz takie, jakie widzimy. To już jest nasz Hermanów. Żyjemy tym miejscem 24 godziny na dobę. Razem snujemy plany, ja roztaczam wizje, Jarek sprawia, że stają się realne lub sprowadza mnie na ziemię. Dużo już razem przeżyliśmy.
Było wiele strachów i leków. W wypadku zginął mój ojciec, kilka lat temu zmarła moja mama, był pożar, powódź, pandemia, wichury…
Praca nie była jednak możliwa gdyby nie nasi współpracownicy. Większość z nich jest z nami od samego początku, każdy z nich wnosi wiele od siebie. Jesteśmy bardzo wdzięczni za ich prace, czas i za ich zaangażowanie. Otaczają nas fantastyczni ludzie, którzy tworzą razem z nami atmosferę Hermanowa. Nasza wdzięczność wobec nich nie ma granic. Chciałabym o każdym z nich opowiedzieć, ale wiem, że nie mamy tyle czasu. Śledźcie nasze social media, opowiemy o nich niedługo.
Obozy konne w Hermanowie od razu stały się hitem?
Ależ skąd… Na pierwszym było pięć osób, w tym zapłacone dwie, pozostali to chrześniaczka, dziecko znajomych. Wszystko rozchodziło się pocztą pantoflową i wymagało czasu. My też potrzebowaliśmy czasu.
Obecnie w miesiącach letnich organizujemy 10 turnusów, a w każdym z nich przyjeżdża do nas po 45 dzieci i młodzieży. W Hermanowie mamy prawie 60 koni czekających na jeźdźców. Pracuje tutaj na stałe kilku instruktorów i kolejne osoby, które mają co robić w naszej części hotelowej i gastronomicznej. Jestem oczywiście z tego niesamowicie dumna. Ale chyba najbardziej dumna jestem z całego środowiska ludzi, którzy do nas przyjeżdżają od wielu lat i po prostu czują się tutaj dobrze.
Hermanów to ładny kawałek historii. Niedawno przyszła do mnie mama dziecka zapisanego do nas na obóz i zapytała, czy pamiętam jak ona jeździła u nas na obozie… Są z nami ludzie, którzy pamiętają Hermanów zupełnie inny niż obecnie. Wiele przyjaźni zawartych w Hermanowie po prostu trwa. Przyjeżdżają do nas ludzie z różnych zakątków kraju, ale mieliśmy też kursantów z Niemiec i Holandii.
Kiedy zaczynaliście, w całej Wielkopolsce nie było zbyt wiele ośrodków nauki jazdy na koniach. Teraz jest dużo i wszędzie pełno. Co się takiego zmieniło w naszym kraju w ciągu 25 lat?
Na pewno coraz więcej osób chce jeździć na koniach. Nasza część Wielkopolski stała się takim koniarskim tyglem, rozgrywanych jest mnóstwo zawodów, coraz więcej osób jeździ rekreacyjnie. W Hermanowie stale rozwijamy się na różnych polach, więc przyjeżdżają do nas nie tylko koniarze.
Do Hermanowa zawsze przyjeżdżało sporo osób, aby pospacerować, przyjeżdżali ze swoimi psami. Nasz gospoda zawsze było otwarta dla psów i myślę, że ludzie także to docenili. Jesteśmy przy samej Warcie, a więc nasi goście także przypływają do nas kajakami. W zasadzie wszystko, co robiliśmy i co robimy jest odpowiedzią na wspomniane zapotrzebowanie.
Tak trafiły do nas zawody w kolarstwie terenowym, a w ostatnich latach pojawił się Hermageddon. Organizujemy mnóstwo najróżniejszych warsztatów, głównie dla pań i dzieci. W Hermanowie odbywa się zlot klasyków, które są wielką pasją mojego męża. Robimy gęsinę na 11 listopada, walentynki, półkolonie dla dzieci. Mamy Hubertusy, imprezy tematyczne. Cały czas coś się dzieje i taki będzie również nowy rok.
A jest coś, czego pani w Hermanowie nie chce?
Nie będziemy w Hermanowie robić fast foodów. Tego wszędzie jest dużo. My chcemy dawać jedzenie polskie, oczywiście przygotowane także w sposób nowatorski, ale jednak związane z naszą tradycją. Współpracujemy z lokalnymi serowarniami, rolnikami, wytwórcami win i wieloma innymi. Kiedyś znalezienie takich osób było bardzo trudne. Ale teraz jest ich coraz więcej. Chcemy, aby także w Hermanowie odnajdowali swoją przestrzeń. Czego jeszcze nie chcę, a raczej chcę – żeby ludzie się tak nie spieszyli w restauracji, żeby nie byli tacy nerwowi, żeby cieszyli się z możliwości bycia razem w pięknym miejscu, wspólną rozmową…
Bardzo ważna jest dla pani muzyka…
Bardzo. Regularnie zapraszamy do nas muzyków. Dla mnie najważniejszym wydarzeniem była „osiemnastka” Hermanowa i koncert ukochanego Wojtka Waglewskiego. Uwielbiam muzykę, ostatnio udaje nam się z mężem nieco częściej wyjeżdżać na koncerty, ale oczywiście niesamowicie nas cieszy, kiedy dobra muzyka rozbrzmiewa w Hermanowie.
Jesteście coraz bardziej zauważalni w branży turystycznej.
Doceniła nas Wielkopolska Organizacja Turystyczna, co potem wiązało się z koniecznością wystąpienia przeze mnie na konferencji. Opowiadałam o działaniach turystycznych jako praktyk. Pisał o nas „Traveler” i inne pisma.
A najtrudniejsze chwile w Hermanowie?
Rok 2010 i ówczesna powódź. Pisaliście w „Gazecie Średzkiej”, że staliśmy się wyspą. Nie mieliśmy wówczas pojęcia, jak to się skończy. Ewakuowaliśmy wszystkie nasze zwierzęta, meble. Mnóstwo ludzi nam w tym pomogło.
A potem czekaliśmy na miejscu. Woda na szczęście nie weszła do budynków. Tylko, że dwa tygodnie później w planie mieliśmy wesele i para młoda bardzo się denerwowała, czy uda się. Przyjeżdżali i sprawdzali, jak wygląda sytuacja. Ja zakładałam wodery i szłam do nich. Zapewniałam, że damy radę. I daliśmy.
Jak będziecie świętować 25-lecie Hermanowa?
Nie planujemy jednej dużej imprezy. Świętować będziemy przez cały rok, każde nasze wydarzenie w 2025 roku ma nam przypominać to, co wydarzyło się w tym czasie. Kalendarz imprez mamy już przygotowany i dzisiaj można go pobrać korzystając z kodu QR.
Układając program na ten rok zależało nam, aby wszystko było przemyślane i przyjechały do nas osoby, które są dla nas ważne. Będzie więc dużo wspomnień, ale też wybiegania w przyszłość. Hermanów nie jest przecież projektem zamkniętym.