Kto bywa wieczorami w Poznaniu, ten z pewnością zauważył, jak bardzo zmieniło się centrum miasta po wprowadzeniu nocnego zakazu. Zniknęły tłumy głośno biesiadujących na ulicach z alkoholem kupionym w sklepie. Napoje wyskokowe można legalnie spożywać tylko w ogródkach restauracji i barów, co sprawiło, że jest nie tylko ciszej, ale i znacznie czyściej.

 

Tyle że Środa to nie Poznań. Nie jesteśmy miastem turystycznym ani wielką metropolią, gdzie po godzinie 22:00 na ulicach wylewają się tłumy. Warto więc zadać sobie pytanie: ile sklepów w naszym mieście faktycznie sprzedaje alkohol po tej godzinie i czy skala problemu uzasadnia wprowadzenie tak daleko idących ograniczeń?

 

Podobne wątpliwości budzi pomysł zakazu spożywania alkoholu w strefie biesiadnej nad jeziorem. Obecnie jest to miejsce wydzielone, ogrodzone i – co najważniejsze – monitorowane. Czy likwidacja tej strefy sprawi, że ludzie przestaną szukać miejsca do wypicia piwa „pod chmurką”? Oczywiście, że nie. Aktywność ta nie zniknie, a jedynie rozleje się na inne, mniej kontrolowane tereny – park, pomost czy główną plażę. Byłoby to klasyczne wylanie dziecka z kąpielą.

 

Zanim podejmiemy decyzję o prohibicji, musimy to wszystko dokładnie przemyśleć. Nie oznacza to jednak, że problemu nie ma. Jest, ale leży gdzie indziej, a głównym problemem jest bez wątpienia fakt, że alkohol jest po prostu bardzo tani. Może nadszedł też czas, aby poważnie zastanowić się nad zmniejszeniem ogólnej liczby punktów sprzedaży alkoholu. Żyjemy w kraju, w którym łatwiej jest kupić butelkę wódki niż bochenek chleba. Być może to właśnie w tej absurdalnej dostępności tkwi sedno sprawy, a nie w kilku nocnych transakcjach.

 

Zbigniew Król

zbigniew.krol@gazetasredzka.pl