Krzysztof Kubiak - Jak wyglądały pana biegowe początki?
Tomasz Szynwelski - Do Środy przeprowadziłem się wraz ze swoją żoną w 2011 roku. Wtedy też zaczęliśmy sporo podróżować rowerami wspólnie z naszymi znajomymi. Bieganie zaczęło się dopiero później. Z początku były to krótkie dystanse, biegaliśmy po 2 km, a czasami 2,5 km. Było to po prostu bieganie dla zdrowia, trzeba było uciekać przed cholesterolem. Z tego wyrosły dłuższe dystanse mające już po 5-10 km. W 2015 roku był pierwszy półmaraton, następnie korona półmaratonów Polski, w końcu zrobiliśmy wspólnie koronę maratonów Polski. Z czasem powstała koncepcja biegów ultra. Do dzisiaj pamiętam pierwszą setkę, która była w sierpniu 2018 roku. Gdy kończyłem pierwsze 100 km to łzy płynęły mi ze szczęścia. Nigdy bym nie przypuszczał, że kiedyś tyle przebiegnę.
Do ultramaratonów za chwilę wrócimy. Jakie były pana pierwsze sukcesy?
Nigdy z żoną nie podchodziliśmy do biegów jako rywalizacji dla jakichś trofeów czy pucharów. To wszystko wychodziło przy okazji. Biegaliśmy dla siebie i lepszego samopoczucia. Sukcesy z czasem wychodziły, a to bardzo cieszyło. Biegamy dla samospełnienia i wewnętrznej satysfakcji.
Zainicjował pan projekt „Biegowa Środa”. Co to takiego?
Nie samym bieganiem żyje człowiek, potrzeba też treningów siłowych i ogólnorozwojowych. Widziałem sporo biegaczy, którzy miewali na początku trudności z podstawami. I stwierdziłem, że dlaczego by nie pomóc innym? Gdy ogłosiłem możliwość uczestnictwa we wspólnych treningach zaczęło przychodzić coraz więcej osób. Raz było to kilka, a raz kilkanaście. Z czasem były widoczne efekty. Biegową Środę organizujemy głównie w sezonie jesienno-zimowo-wiosennym, gdy nie ma startów i trzeba wzmocnić organizm na start. Próbuję się dzielić swoim doświadczeniem z innymi, ale nie wymądrzam się, bo każdy ma swoją wizję biegania, a ja mogę jedynie doradzić. Nikogo nie namawiamy, nikogo nie wyrzucamy. Chętnych nie brakuje, a wkrótce zaczynamy ponownie nasze trenowanie.
No to skąd wziął się pomysł na coraz dłuższe dystanse? Dla niektórych to ponadludzkie.
W połowie 2016 roku robiliśmy koronę maratonów Polski. Jeden maraton to ok. 42 km. Z czasem okazało się, że trzy maratony zazębiały się w ciągu jednego miesiąca. Jeden był na początku miesiąca, drugi w połowie, a trzeci na końcu. Wyszło na to, że co dwa tygodnie trzeba było biec maraton. Pojechaliśmy więc do Karpacza, aby trochę potrenować. To właśnie wtedy zrodził się pomysł, aby spróbować nieco dłuższe dystanse.
Pana najdłuższy dystans to 240 km i przebiegnięcie całej Kotliny Kłodzkiej. Co czuje biegacz w połowie takiej trasy, w środku nocy, bez snu, z jedzeniem co jakiś czas. Co jest wtedy w jego głowie?
Jeśli się człowiek dobrze czuje i nie ma problemów zdrowotnych, np. bólu w stawach lub kontuzji, jeśli żołądek normalnie przyjmuje pokarmy – to wszystko naprawdę jest w porządku. Myśli się głównie o bieganiu. Gdy staję na starcie, to zawsze sobie myślę „widzimy się na mecie”.
Jak taki ultramaraton wygląda od kulis, z perspektywy biegacza?
Każdy organizator ma swoje wyobrażenie biegu. Na każdym ultramaratonie jest niesamowita atmosfera, bezpośrednio na samym starcie. Uczestnikami rządzą naprawdę niesamowite emocje. Później przychodzi do biegu. Kwestia punktów odżywczych jest uzależniona od organizatora i jego pomysłu. Nie każdy pozwala na dostarczanie żywności na trasie przez osoby zewnętrzne np. przez bliskich. Jedni organizatorzy na to pozwalają, inni tego zakazują. Ja staram się być samowystarczalny i ciągle się tego uczę. Często pomoc do biegaczy od osób z zewnątrz nie była dostarczana na czas. I później był problem. Samo jedzenie jest naprawdę różne. Jest zupa, czasem są pierogi, ziemniaki, kanapki – staram się jeść różne rzeczy i nie mam jakieś specyficznej diety. Trzeba też pamiętać, że pomiędzy jednym, a drugim punktem może być dystans ponad 20 km, które w górach można biec nawet 3, albo 4 godziny. Zatem dobrze mieć jeszcze coś ze sobą w plecaku.
Jak taki bieg wpływa na psychikę biegacza?
To wszystko zależy od nastawienia. Swoje pierwsze 100 km na Mazurach biegłem przez 11 godzin, z czego 8 godzin w deszczu. Od tego momentu zaprzyjaźniłem się z deszczem w bieganiu górskim. Mam takie „szczęście”. Że od tamtej pory w zasadzie tylko na dwóch biegach ultra, w których brałem udział to nie padało. W pozostałych, albo była burza, gdzie wkoło waliły pioruny, albo szlaki zamieniły się w potoki, gdzie biegnąc po torfowiskach trzeba było patrzeć czy buty nadal mam na nogach. W górach warunki mogą się zmienić w ciągu 30 minut, trzeba być na to mentalnie przygotowanym, że jest noc, a wkoło trzaskają pioruny i czujemy się jakby ktoś spawał tuż obok. Na to po prostu trzeba być przygotowanym, bo inaczej nie damy rady.
Ultramaraton trwa kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt godzin. Jak się pan regeneruje?
Przede wszystkim po przybiegnięciu na metę trzeba uzupełnić płyny. Później jest kąpiel, lekki posiłek i kilkugodzinny sen, aby opanować pierwsze zmęczenie. Wstaję po kilku godzinach, wtedy jest czas krótki spacer i rozchodzenie mięśni. Dalej mała kolacja i już całonocny sen. Bo nie ma nic lepszego na regenerację jak sen.
Jak organizm znosi taki wysiłek?
Organizm potrafi mocno dostać w kość. Jeśli ktoś jest niewytrenowany, to tak długi bieg może zdewastować organizm i narobić dużo szkody. Przygotowanie powoduje, że szkody są raczej znikome. Ja po tygodniu od ultramaratonu już biegłem normalnie. Ważne jest przygotowanie mentalne, bo biegnąc np. samemu w nocy widzi się jedynie to światło, które daje nam latarka, nic dookoła. Słychać co najwyżej odgłosy zwierząt, samochody w tle czy pociągi. Żeby skupić się na takim biegu zdarzało mi się śpiewać, rozmawiać samemu ze sobą. I to jest skuteczne. Motywować się nie muszę, bo sporo wytrenowałem biegając chociażby w nocy wokół Jeziora Średzkiego. Do pewnej godziny są ludzie, ale później lampy się wyłączają, włącza się latarkę i trzeba dać sobie radę.
Biegacza nie sposób nie zapytać o biegowe marzenie.
Chyba biegowe marzenie już się spełniło. Chciałem zawsze przebiec najdłuższy oficjalnie bieg w Polsce i to się chyba spełniło. Jeszcze kombinuję na początku przyszłego roku, aby coś pobiec, ale nic dłuższego od dotychczasowych chyba planuję.