Kończyła się budowa internatu rolbudy. Tam, gdzie teroz weterynaria, buły działki i ludzie z miasta tam uprawioli pyry. Nasza - buła szeroko na ćtyrnacie radlonek. Jo musioł wydziabać jednom rajke i dwa worki pyrów i na babci damce, przytachać do dom. Pamiętom, że worek pyrów to centnor, a do worka wchodzom ich śtyry koszyki. Dali przy drodze, za dużykiem rowym, przy samym Jarosławcu, buła gospodara i wiatrok pana Paneckiego, czynsto pracował, bo śmigła się kryncioły.
Po prawyj drogi strunie mosz łunke i dwa stawy, a dalij małe dumki i łogrody - to Korbole. Za stawami buł śmierdzący rów, taki kanoł, tam rzeźnia wylywo całom ślumpę i inksze fafoły. Nie jedyna gamuła w te żybure tam wleciała. Feta była okropna, że wioły wszystkie kejtry i kociambry przed takim gelejzom.
Tam latem i zimom grandzioła wiara z tamtygu fyrtla i wszystko buło rychtyg w sam roz. Latem gzuby, szczuny i lepszo wiara, w badejkach abo i bez, bachali się w czystyj wodzie, hycali kepom na głowe i na deske, nikt nie mioł fefrów, że się utounko. I nikt nie dudloł. Amba nikomu tyż nie odbiła. Starsze ejbry z Korboli sztochali tam ćmiki, coś tam blubrali, beblali i rżneli szpenioli. My sie z nimi nigdy nie łyzgali.
Wiosnom, Banko, kumpel zez naszy klasy, na krze stawu obaknoł kociambra, miołczoł on przeraźliwie. Przytachoł cynkowatom waske i jak kajokiem wiosłowoł do tyj kry. Przy stawie, kupa ludzi i jego matka, a strażoki pumpujom ponton. Kociambra uratował, ale mama do samygu dumu garbowała mu krybuny lolom od miotły, oż się złamoła. Pokazywał mi po tym binole na plechach i gruzioły na łepetynie. Żałowol tyj loli, bo chciał z niej machnąć maszt na żagiel, aby mu się lepi pływało. Późni w ogólnioku, buł orłym z fizy i chemi u profesora Klapra i Peli i wygrywał wszyskie olimpiady.
Zimom, podczas ferii, na dużym stawie, cała wiara robioła langowkę i boicho do hokeja. Lód buł gruby, widoć buło dno a w lodzie slypki rybie i pacharzyny powietrza.
Latoś, kiej klara wysoko i nie warto buło dugo garować, my chopoki z parcelek, szli na Korbole na łyżwy. Najbliży buło na szage bez podwyrek gospodarstwa szkulnego rolbudy (teroz garaże), trzymali tam krowy i łosła, zez nim my się zakumplowali. Jak widzioł wuchte wiary to kwiczoł okropnie – pewnie chcioł tyż iść na langowke. Buł to stwór wesoły, zawsze się kielczył i myrdoł kitom, jak my szli go pogłaskać i poklepać. Banko żartowoł – losły spotkały swygu łosła i lon o tym wie. Cheba troszyńke prowdy w tym buło. Od tamtygu czasu, nie spotkołym łosła, co by się tak chichroł – same smutasy.
Langowka na Korbolach buła bezpieczno, ino świński kanoł z rzeźni mioł cinkszy lód. My nie kozali gzikom, drobnym pendrokom i inszym szudrokom tam łazić, nawet zez rodlami. Inacy - bydzie wiks. Rychu, co się uczuł fachu na malorza u majstra Jakubowskiego. Godoł, jak jakis istny zez parcelek kole kipy, wknajoł się po som pympek do kanołu. Wyloz zez tyj ślumpy ganc uślabrany i buczy, bo jednom łyżwe zgubiół w szlamówie. Feta zez kanołu a łod niegu smród okrutny. Chybko leciał do dom. Kole świentej figury jegu portki i nogawki mioły już bigle z lodu, a jupa ważuła prawie centnar. W kuchni piorunem się zewłuczuł, portki i gacie powiesiół nad angielkom, a jupe śwignuł do framugi i czekoł na starych. Godoł zaś, że matka chate wietrzyła do świąt Wielkanocy, a na purzytach czerwonych jeszczyk, widać buło, jaki jego stary nosi posek do swoich porów.
Od szczunów zez Korboli zawsze był Kaziu Muraś, jego brachol i kuzaj Franek; zyndry Radzieje zez Abisynii, Heniu Szak zez kumplami z Korczyjewa. Heniu buł najstarszy w ece, trzymał gołasy na górze dumu, mioł nawet kilka garloków i gwizdoł na nie, gdy dawoł im ziorka. Mioł tyż sznojder zrobiony z gum od weków, a cela takiego, że żoden cibel ani glapa nie mogły erbnąć ziorek jego gołasów. Byli zawsze: Jaroch Pyrzówa, Maryś Szymura i Maciek, co miał blajbę w rzeżni, Banko i brachol Bób, a matka ich uczyła ruskiego i jo.
Śnieg na boichu usunienty, dwie budy zaznaczone kamlotami, a dla gzubów za bramkom - długo langowka. Jechało się na niej ze 20 metrów, czynsto na purzytach.
Roz na Korbole przyloz Kaczmaryszek, glujda taki, metr pińć w kapeluszu. Jo rzym staryj zwioł z chaty - godo - musze obaknoć, jak na langowce slizgajom się moje nowe reble z zelówom od niudy. Dziadek mi je lajsnoł. Buł najlepszy, widać ta niuda mu pomogła. Dziadek robioł puszorki, lejce i postronki lo kuni a nom poski na łyżwy.
Wej, godo Jaroch, - Krycha już ganio Krycha, dziewucha z naszyj szóstyj klasy, na klarowym lodzie myko kółka w prawo, w lewo, w serduszko, przekładanka do przodu, i na zad, jaskółka na jednej łyżwie – bo wie, że na niom wszyscy szpycujom. A ładno małpa buła, kalafa opalono, slypska czorne jak wuongiel z Wałbrzycha, pulasy czerwone, dyrdok krótki a giery zgrabne, jak u łani. – Fifno szprycha nie – zachwycoł się Maryś, a my mu przytakiwali, że prowda. Nie buło szczuna, który by się w niej nie bujoł – jo tyż.
Jaroch krzyknoł: Krycha – szpagat, - machneła go letko trzy razy. Jeździoła w biołych figurówkach, a odbito od łyżwy klara błyskała nam po ślypiach.
Takie mondrale jesteście - Jacol, Jaroch – dotknijcie no jęzorem łyżwy. Jo kapnołem się od razu o co chodzi, chuchnołym na łyżwę, ogrzołem paluchem i dotknołem jezorem. Jaroch, oż hajtnoł z bólu a Krysia się kielczy i poszła norać orła na śniegu. Ale poruta - zmartwioł się Jaroch.
Łyżwy my mieli różne, przeważnie przykryncane do papci kluczykiem, kombinerkami, abo inszym dinksem. Buły tyż prawdziwe hokejówki. Wtedy trudno buło uszporać bejmy na nowe łyżwy. Jo mioł holerki (holenderki), co dziadek babci Marysi kupioł przed pierszom wojnom. Mioły one zawiniente na okrongło czubki i żabki przykręcane do zelówki. Łostrzył je na szmyrglu Łolek Kosina. Później lajsnołem sobie lepszejsze. Holerki te przykrencołem do amerykońskich czewików, to takie reble, które wuja Blaza po wojnie przywióz zez Niemiec. Buły wysokie i miały żółty glanc. Tej, godo Muraś - one świecą sie jak kozłowe jaja - a znoł się na kozach, bo w dumu je trzymali. Calutki dzień romboły łone trowe na ulicy. Piół wiela tegu mlyka i chwoluł się, że daje mu łone epe i głatkom sznupe. Szak, tusty, żółty kożuch tegu mlyka mo wiela tuszczu, nie!!.
Jeden ejber z Korczyjewa zabroł futer, otworzoł tytkę i zaczoł wknajać sznytki, klapsztule ze smoluszkiem i ze skrzykami. Zaleciało cebulkom i sznytlochem. Brakuje ino szneki z glancem - godo Balon. Ale sznytke chleba z leberom bym zjod – mruknoł Heniu. Eknoł na Kryche, bo częstowała klymkami, to buły landryny, abo kanoldy.
Zdzichu, co z głodu mu flaki marsza groły, zagodoł do Henia – tyn szczun to nyrol, nawet luńta ani chapsa sznytki ci nie do, to taki skrobidecha - lizoł nóż, podziękowoł Krysi za klymka i cmoknął ją w pulas. Tyn istny, som spucnoł całom tytę sznytek.
Na sam przód na lodzie zjawił się Włodas, z łogrodu wchodzioł na szage na lód. Buł to żgajek o cienkich, chudych szkietach, ale na szwajach się dobrze trzymoł, bardzo chybki na lodzie i najwięcy w grze ładowoł bramek do budy. Taka to była wylynga. Teroz krzyczy – ćpnijcie no gałe, robie trening i musze muły rozciongnoć. Czymu na tegu mrzygłoda wołają „Goliat” – kombinuje Maciek, a buł dobry zez religi, ale za frechowne gadki na matemie, czysto zostawoł po lejach.
Jeździoł tyż Czechu z miasta, chociaż bliży lagowkę mioł na Łazienkach. On mioł prawdziwe hokejówy, co my mu zazdrościli. Mioł tyż glazejki, myce z bobra i szpanerskom jake, – ale się siko - lachała się Krycha. Na lodzie machoł najdłuższe skoki, roz to hycnął bez osiem rodli i nawet się nie wykopyrtnął. Nie jedno mela i pinda się za nim oglondała. Czechu i jo, byli my ministrantami u proboszcza Krajewskiego w kolegiacie.
Kije do hokeja robiuł Pon Smurawa z Dąbrówy, kole wieży wodociągowej i nie chcioł żadnych bejmów. Godoł - chopoki, tylko gierów se nie połamcie. Reszta wiary miała lole i hokeje z dziabaki, knyki, kierzków, najlepiej z bzu zrobione. Gałe /krążek/ machnoł Jaroch, nawbijoł goździ do kółka z dechy, owinouł to plastrem od sztrumfu, a mioł go wuchte, bo jego stary był elektrykorzem w Cukrowni.
Jo mój hokej owinoułem plastrami na odciski zez babci Marysi apteczki i powiksowołem to czornom maściom. Babcia mówiła, że czorno maść jest dobro na wszystko, tak jak woda glaubersko. Gut to buło, bo śnieg nie trzymoł się mego kija.
I tak my grali ganc całkie zimowe ferie, a po tym, po szkole, po lejach abo na blauce.
Mecze my grali, trzech na trzech, pinciu na pinciu. Buły łone zaciente a gra czasym łostro: eka z parcelek przeciw rojbrom z Korczyjewa, wiara zez miasta na eke zez Koczyjewa i parcelek. Roz łoni byli na wierchu, wygrani – ale wiencej razy my. Czynsto eki się łyzgały, hokeje i lole szły w ruch, ale duch sportowy buł, nie jak teroz kibole „Kolejorza”
Na lodzie ważno buła technika jazdy, szybki start i bryndza, jazda na zad, dobre, łostre łyżwy. Łożgole i bulaje bodiczkowali glujdy, a ci podkłodali im giery, że taki longaj klubrym łoroł lód. Przychodzioła nas oglondać wuchta wiary, starzy i gziki. Na lodzie buły tyż kontuzje. Heniu był łożgol, jak się gwiznoł na krybuny to jęk lodu słychać buło na plantach koło Liwery, ale gnyk i gnoty mioł całe. Ile razy kliber buł zbity i jucha z kluka lecioła, kielochy się tyż na lodzie zbierało a binole oglondało w dumu. Nie roz w dumu buły tyż łunty, jak za dugo się tam siedziało.
Biniu, jak strzoskoł bryle, to już nie groł, chodzioł wystrojony jak do ośpic i pilnowoł tylko swygo kejtra.
I wszystko pasowało, a naszej ece - nikt wakacji nie organizowoł.
Jo tyż swoje dostołym, jakiś istny najechoł na moje amerykońskie reble, tak że odwalouła się łyżwa i cała zelówa. W dumu szybko wyciognołem drajfus, znalozłym teksy i całą ich tytkę nabiołem w te amerykońskum podeszwę. Matka się potem dziwioła, czymu moja siora nie chce łazić w amerykońskich reblach.
Bielik (Jacek Orłowski)
Jacek Orłowski napisał tekst gwarą poznańską. Są to jego wspomnienia dotyczące codziennego życia chłopaków z rejonu średzkich Korboli z końca lat 50.