Nie jest rodowitą średzianką, ale mieszka tu i pracuje od wielu lat, bo od roku 1969. Do Środy przyjechała ze Śremu. Ale wcześniej, po ukończeniu Studium Nauczycielskiego w Poznaniu, pracę jako nauczycielka rozpoczęła w szkole w Kamionkach koło Borówca. Uczyła tam w starej, poniemieckiej szkole, gdzie nie było prądu i trzeba było palić w piecykach. W salach lekcyjnych nie było początkowo nawet mebli, kadra musiała sama je zorganizować. Śmieje się, że warunki były podobne do tych, jakie pierwsi absolwenci i nauczyciele „Trójki” mieli w barakach w Środzie przy ul. Lipowej. Do Środy przejechała razem z mężem, który dostał propozycję pracy w tutejszych zakładach Stomil. Ona zaczęła pracę już w nowym budynku Trójki przy ul. 20 Października 2. Na początku pracowała w szkolnej bibliotece, która wtedy funkcjonowała obok świetlicy. Po roku pracy w bibliotece zaczęła uczyć w klasach I-III. Bardzo miło wspomina tamtych uczniów.
Pamięta też, że dużo działo się w szkole poza lekcjami. Pani Maria nawiązała kontakt ze szkołami i zakładami w innych częściach kraju, które też za patrona obrały sobie Aleksandra Zawadzkiego. Pamięta, jak „Trójkę” odwiedzili górnicy z kopalni im. A. Zawadzkiego. Społeczność „Trójki” odwiedzała też inne szkoły o tym imieniu. Sama pani Maria ze śmiechem przyznaje, że ma w archiwach zdjęcie z żoną Zawadzkiego. W każdym razie dzięki tym kontaktom społeczność szkolna dużo jeździła po Polsce. Akademie na cześć patrona odbywały się m.in. w holu szkoły, gdzie przez lata na postumencie stało popiersie patrona. Dzień patrona był wtedy swoistym świętem szkoły, a przygotowania do uroczystych akademii trwały kilka tygodni.
Wspomina też obozy harcerskie, na które jeździła z harcerzami, swoimi uczniami. Podkreśla, że często do wyjazdów dokładał się zakład Stomil, który w owych czasach był takim „sponsorem” „Trójki”. – Czasy się bardzo zmieniły, oblicze szkoły również. Wtedy była duża indoktrynacja, szkoła była bardzo upolityczniona. Myślę, że dobrze się stało, że teraz już tak nie jest, że w szkole nie uprawia się polityki – przyznaje emerytowana nauczycielka.
Bardzo pozytywnie wspomina grono pedagogiczne, współpracowników, z którymi dobrze jej się pracowało. I dobrze się świętowało – podczas spotkań integracyjnych czy świątecznych.
Dobrze wspomina też lata, kiedy była w „Trójce” zastępcą dyrektora – najpierw podczas kadencji Genowefy Wysoczańskiej, później Genowefy Kubiaczyk, w końcu podczas szefowania placówką przez Andrzeja Kobierskiego. Dużo było wtedy pracy „papierkowej”, ale jednak mniej, niż nauczyciele mają teraz. – Pod tym względem było w szkole spokojniej. A jednocześnie dużo się działo, często się coś organizowało. Jak podkreśla, jako wicedyrektor zawsze starała się dogadać z nauczycielami, pozwalała im się wypowiedzieć, podzielić swoimi trudnościami i radościami. Starała się ich słuchać i pomagać. Z wieloma nauczycielami z grona współpracowników ma kontakt do dziś. Wicedyrektorką była też podczas rozbudowy „Trójki” o nowe skrzydło. Jak wspomina, było wtedy więcej pracy i stresu, tym bardziej, że przez jakiś czas przy pracach murarskich pomagali więźniowie z aresztu, dla których trzeba było przygotowywać jedzenie.
Gen nauczycielski po mamie odziedziczyły też jej córki – obie zostały nauczycielkami matematyki.