Pierwotne plany były takie, że z list Koalicji Obywatelskiej miałem startować i ja. Ale w trakcie negocjacji wewnątrz KO, Michał dostał propozycję, że wystartuje do sejmu z „jedynki” właśnie z okręgu konińskiego, tego samego, z którego miałem startować. Zadzwonił do mnie, powiedział o tym, a ja podjąłem decyzję, że jednak nie wystartuję i skupię się całkowicie na jego kampanii. Michał dostał „jedynkę”, ja mogłem dostać najwyżej miejsce poniżej „piątego”, z praktycznie żadnymi szansami na mandat.
Michał był zaskoczony moją szybką decyzją, podziękował mi, wiem, że docenił. Potem ruszyła kampania i dałem z siebie wszystko. Odnieśliśmy sukces.
Powiem szczerze, że nie miałem przekonania, że wielka polityka jest dla mnie. Przez lata biorąc udział, a potem organizując protesty rolnicze widziałem, jak trudno jest skutecznie walczyć o interes rolników. W Warszawie uczestniczyłem w kilkudziesięciu spotkaniach, widziałem, z jakim „betonem” walczymy.
Ale byłem też jedną z pierwszych osób, które powiedziały Michałowi, aby poszedł do polityki. Jako związek rolniczy nie jesteśmy w stanie załatwić wielu spraw. Ale będąc w koalicji rządzącej, mając tam swojego przedstawiciela, możemy być skuteczniejsi. Jak ktoś mi powie, że jakiś związek rolniczy nie jest upolityczniony, to ja mogę się co najwyżej uśmiechnąć. Nic więcej.
Nie dostał pan propozycji dobrego stanowiska w jakiejś ważnej instytucji?
Były propozycje, ale odrzucałem je. Nie jestem nauczony pracy za biurkiem. Nie wiem, czy bym się w tej pracy sprawdził. Mam swoje gospodarstwo i świadomość, że trzeba być na miejscu, ciężko pracować, dawać tutaj z siebie jak najwięcej, aby odnieść sukces. Jestem rolnikiem, uprawiam warzywa. Raz jest lepiej, raz jest gorzej, czasami nasze plony zniszczy grad albo susza. Trzeba zarwać niejedną nockę, ale jak spędzę cały dzień w pracy w polu, to wiem, że wykonałem dobrą robotę dla siebie i swoich najbliższych.
W gospodarstwie ciągle się uczę. Ciągle próbuję nowych rozwiązań. Gospodarstwo to moja pasja.
Słyszałem, że Filip Pawlik jest szarą eminencją wielkopolskiej polityki. Mówi się, że Filip Pawlik wiele może. Prawda?
Tak się mówi? A to dziękuję, doceniam. Powiem tak. Nigdy nie odmówię pomocy nikomu, kto do mnie z czymkolwiek przyjdzie. Zawsze tak robiłem i będę tak robił. Teraz w naszym powiecie mamy na przykład kolosalny problem z ptasią grypą. Mamy u nas produkcję na skalę światową. Kluczowe jest, aby ją utrzymać w jak najlepszej kondycji, bo te firmy dają wielu naszym mieszkańcom pracę, samorządy korzystają z wpływów podatkowych.
Nie będę ukrywać, że kiedy w naszym powiecie pojawiły się ogniska ptasiej grypy, mocno zaangażowałem się w zorganizowanie spotkania w Ministerstwie Rolnictwa z wiceministrem Kołodziejczakiem i kluczowymi osobami, które mają coś w tej sprawie do powiedzenia, a potem z wojewodą wielkopolską Agatą Sobczyk i wojewódzką lekarz weterynarii. Zależało mi, aby nasi politycy wiedzieli, co się dzieje w związku z ptasią grypą i jakie są tego konsekwencje. I jak ważna jest pomoc, aby można było dalej produkować żywność w naszym powiecie.
Użyłem sformułowania „szara eminencja”, bo rok temu to pan skutecznie lobbował, aby w trakcie kampanii wyborczej do powiatu średzkiego przyjechał Donald Tusk, obecny premier…
Robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby tak się stało. W finale kampanii wyborczej lista miejsc, które zgłaszały chęć organizacji spotkania z Tuskiem było bardzo długa. Udało mi się dotrzeć do najbliższych ludzi pana premiera, do jego prawej ręki pani wicemarszałek Moniki Wielichowskiej. I udało się. Tusk przyjechał do Rusiborza, do gospodarstwa Emila Derdy.
Wiem, że premier Tusk był zadowolony ze spotkania w Rusiborzu. A nam udało się pokazać mu nowoczesne gospodarstwo z biogazownią. Emil Derda mógł zresztą premierowi objaśnić całą stronę technologiczną, bo świetnie się na tym zna.
Czy dzisiaj możemy powiedzieć, że Agrounia jest koalicjantem w rządzie Donalda Tuska?
Tak. Oczywiście nie wszystko nam się podoba, ale jest rzeczą naturalną, że w każdej koalicji są różnice zdań, które wymagają pewnych kompromisów. Michał Kołodziejczak ma bardzo wiele dobrych pomysłów, aby nasze rolnictwo dobrze się rozwijało. Nie wszyscy nasi koalicjanci myślą podobnie i potrafią przyblokować pomysły Michała. Rozumiem politykę i wiem, że czasami blokuje się nie dlatego, że pomysł jest zły, ale dlatego, że to pomysł Kołodziejczaka. Wyborcy sami to w przyszłości ocenią.
Ludzie na wsi mają często sceptyczny albo wręcz negatywny stosunek do Unii Europejskiej. Ale Agrounia jest w koalicji proeuropejskiej. A pan, jak widzi Unię Europejską?
Jestem zwolennikiem Unii Europejskiej, ale nie jestem zwolennikiem kierunku, w jakim Unia Europejska teraz podąża. W skali świata, światowej gospodarki, Europa jest naprawdę mała. Dlatego jest tak ważne, aby kraje europejskie działały razem, a nie że każdy walczył tylko o swoje. Jest wiele tematów do omówienia.
A gdyby miał pan wskazać dwa najważniejsze problemy dotyczące spraw polskiej wsi i rolnictwa?
W tej chwili wielki problem dotyczy umowy Mercosur. To jest umowa gospodarcza między krajami Unii Europejskiej a krajami Ameryki Południowej, gdzie obecnie produkuje się najwięcej wołowiny, drobiu, cukru, etanolu. Dla naszego rynku, razem z wieprzowiną, to produkty strategiczne. Umowa ma obniżyć stawki cła dla produktów z Ameryki Południowej, co dla naszego rynku jest poważnym zagrożeniem.
Umowa wywołuje strajki głównie we Francji i w Polsce. Polskie Ministerstwo Rolnictwa, co podkreślę – w całości - też jest przeciwne tej umowie.
Jeszcze nie wiemy, jak wobec propozycji umowy zachowa się Parlament Europejski. Ale być może trzeba będzie protestować w Brukseli. Nie widzę sensu protestować w tej sprawie na polskich drogach i utrudniać życia naszym mieszkańcom. Polski rząd myśli tak samo w tej sprawie jak rolnicy.
Chcę zaznaczyć, że kraje Ameryki Południowej nie produkują żywności w takich standardach jak Unia Europejska. Wpuszczenie na nasz rynek tańszych i niespełniających kryteriów UE produktów, jest więc absolutnie nie fair.
A drugi problem?
To oczywiście ciągle nierozwiązane problemy dotyczące Zielonego Ładu. To martwy program i bo tak do naszego kraju trafia wiele produktów z zagranicy, gdzie nie są stosowane te przepisy. Produkty są przepakowywane i trafiają na polskie półki sklepowe.
Agrounia i Michał Kołodziejczak już od dawna dążą, aby produkty w sklepach miały rzetelne oznakowanie, na przykład że zostały wyprodukowane w innych standardach niż w Unii Europejskiej. Niech klient ma wiedzę i sam decyduje.
Powiedzmy też jasno, że nawet w UE jest duże zróżnicowanie. Na przykład w Polsce stosuje się nawet osiem razy mniej pestycydów niż w Holandii. Podobnie jest z ziemniakami. Aby nasze ziemniaki mogły wyjechać na zachód, konieczne są specjalistyczne badania, jakich nie wymaga się w innych krajach UE. Niemcy i Francja nas się bały, bo byliśmy potężnym producentem tego warzywa. Polski ziemniak został zatem właśnie w taki sposób zablokowany. Unia jest zatem obszarem dwóch standardów i na to się nie zgadzamy. Przepisy dla wszystkich muszą być jednakowe.
Czy Filipowi Pawlikowi brakuje protestowania na polskich drogach? Pewnie w ostatnich miesiącach bywa pan częściej w domu i żona z tego się cieszy...
Żona nigdy nie powiedziała złego słowa na to, co robię. Nigdy. Nie było mnie dniami, nie było mnie nocami, jeździłem na spotkania do Warszawy, ale zawsze miałem w niej wsparcie.
A czy brakuje protestowania na ulicach? Nigdy nie wychodziłem na drogę po to, żeby sobie poblokować, nigdy nie robiłem tego dla siebie i dla promowania swojego nazwiska. Zawsze chodziło mi o dobro rolników. Dzisiaj sięgamy po inne możliwości wpływania na rzeczywistość, czyli jesteśmy w koalicji rządzącej, nasz lider dba o rolnicze sprawy.
Są jakieś protesty z ostatnich lat, które zapamięta pan szczególnie?
Każdy protest był dla mnie bardzo ważny. Nigdy nie stawiałem czegoś wyżej w tej hierarchii. Wiadomo, że protesty warszawskie wymagały większej organizacji. Tam przyjeżdżało dużo więcej ludzi, bo z całego kraju.
Pamiętam protesty organizowane przez Andrzeja Leppera, w których też uczestniczyłem jako bardzo młody chłopak. Jak ojciec jechał na te protesty i mnie nie chciał zabrać ze sobą, to była wojna w domu. A ja miałem wtedy 13 – 15 lat. Pamiętam naszego lokalnego lidera Edwarda Bartochę. Pamiętam jak mój ojciec blokował Hortex, kiedy sprzedawano majątek tej firmy. Ojciec był za te akcje wielokrotnie karany mandatami, podobnie jak ja teraz.
Czy przy stole w pana domu w Sulęcinku, przy stole przy którym siedzimy, działa się, a może dzieje wielka polityka?
Nie wiem, czy wielka polityka, ale już wielka organizacja tak. Omawialiśmy tutaj problemy dotyczące polskiego rolnictwa, trzody chlewnej, ASF, dyskutowaliśmy o problemach dotyczących przepisów unijnych, sporów z poprzednim rządem i polskim komisarzem unijnym Wojciechowskim, który był całkowicie „odklejony” od rolnictwa. No i organizowaliśmy się do protestów.
Czy Filip Pawlik znajdzie się w końcu w wielkiej polityce?
Mam swoje gospodarstwo i staram się je prowadzić jak najlepiej. Przez sześć lat działalności w Agrounii działalność społeczna ograniczała możliwości rozwojowe w gospodarstwie. Więc dzisiaj chcę mocniej skupić się na gospodarstwie.
Oczywiście, nie żałuję mojej działalności, bo poznałem wielu ludzi, nabrałem doświadczenia, inaczej dziś patrzę na politykę niż kilka lat temu. Dziś widzę, że postęp rodzi się z kompromisu. Teraz o politykę z nikim się nie pokłócę, bo każdy ma prawo mieć swoje zdanie. Jak widzę czasami kłócących się lokalnych polityków, mogę co najwyżej się uśmiechnąć.