Krzysztof Kubiak: 22 grudnia 2012 roku. Przyjeżdża ksiądz z Nowego Tomyśla do Nietrzanowa po raz pierwszy jako proboszcz. Jak ksiądz wspomina pierwsze dni?
Ks. Waldemar Jaśkowiak: Było zimno, szaro, pojutrze Wigilia Bożego Narodzenia. Na szczęście znałem trochę tę okolicę, bo mam blisko rodzinę. Nietrzanowo nie było mi obce, znałem tutejszych księży. Dwa dni przed Wigilią największym problemem było przygotowanie parafii do świąt. To była sobota, a na poniedziałek musiałem zorganizować żłóbek, zaplanować kolędę… Już w niedzielę zorganizowaliśmy pierwsze spotkanie z sołtysami, mężami zaufania, wieloma świetnymi ludźmi. I ta cała operacja by się nie udała, gdyby nie wielka zasługa ludzi. Bo zawsze powtarzam, że bez ludzi nie ma parafii. Tutaj trafiłem na bardzo dobre osoby, które wyciągnęły pomocną dłoń.
Jak ksiądz podsumuje te minione 12 lat?
Spojrzałbym na to z dwóch aspektów – duchowego i materialnego. Jeśli chodzi o to drugie, to nie mam specjalnych zasług, ale kilka inwestycji udało się faktycznie przeprowadzić. Wyremontowaliśmy generalnie wieżę na kościele, wyremontowaliśmy kaplice pogrzebowe, mur przykościelny, który się rozsypywał oraz drogę procesyjną. Przygotowaliśmy projekty toalet na małym cmentarzu i kolumbarium na dużym cmentarzu. Rozpoczęliśmy też budowę kaplicy w Murzynowie Leśnym, choć bp Fortuniak przyznał podczas wizji lokalnej, że to już kościół filialny. A duchowo myślę, że nie pomylę się, jeśli przyznam, że udało się zjednoczyć parafię. Murzynowo Leśne i Nietrzanowo to nie są dwa odrębne ciała, to jedność. Bardzo mnie to cieszy. Współpraca z parafianami działa się równolegle, w festyny angażowało się zarówno Murzynowo, jak też Nietrzanowo. Wszystkie grupy, które tu zastałem przetrwały. Powstała róża różańcowa męska, różaniec rodziców, mamy za sobą jubileusz Bractwa Niepokalanej. Ministranci funkcjonują, a czterech szafarzy wspiera pracę duszpasterską, chociażby odwiedzając chorych.
A jak udało się przetrwać pandemię Covid-19?
Nie było łatwo. Pandemia wybuchła tuż przed Wielkanocą, pierwsze Triduum Paschalne z obostrzeniami to zaledwie kilka osób w kościele. Później, gdy zapisy prawne nieco się poluźniły, zaczęliśmy wystawiać głośnik na zewnątrz, aby tam też mogli gromadzić się ludzie. To był taki czas, kiedy nie wiedzieliśmy, czy parafia w ogóle przetrwa, ale jak się okazało przetrwała. Bardzo się cieszę, że frekwencja po pandemii w naszym kościele nadal jest wysoka.
Posługa proboszcza to m.in. kierownictwo duchowe, psychologia, przygotowywanie homilii, które mają trafić do wiernych. Ponadto to rola inżyniera, aby poprowadzić parafialne inwestycje i ekonoma, aby scalić budżet, by parafia po prostu żyła. Trudno to pogodzić?
To specyfika typowo polska, że w naszym kraju na parafiach proboszczowie robią w zasadzie wszystko wkoło. Jest praca duchowa, ale też ta stricte administracyjna. Teoretycznie powinniśmy zajmować się głównie aspektami duchowymi, ale dochodzi trochę tych obowiązków związanych z utrzymaniem parafii.
Czy decyzja księdza arcybiskupa i dekret o przeniesieniu był zaskoczeniem?
Spodziewałem się, że jeśli jest to moja pierwsza „proboszczowska” parafia, to po 12 latach pracy w końcu mogę otrzymać informację o przeniesieniu. Tutaj była to propozycja księdza biskupa. Nikt mnie do niczego nie zmusił, bo to był pewien proces i kilka dni na zastanowienie, przepracowanie argumentów przedstawionych przez przełożonych. Decyzję podjąłem, choć mogłem odmówić przyjęcia dekretu. Podczas święceń w poznańskiej katedrze ślubowałem posłuszeństwo arcybiskupowi i jego następcom, zatem w imię posłuszeństwa przyjąłem zobowiązanie.
Był ksiądz już w parafii we Wronkach, gdzie będzie pracować od lutego? Przypomnijmy, że przez kilka lat służył tam bardzo ceniony i dobrze wspominany w Środzie ks. Janusz Małuszek.
Z księdzem Januszem Małuszkiem znamy się z seminarium. Pamiętam go oczywiście jako średzkiego proboszcza. A we Wronkach byłem w ubiegłą środę. Rzeczywiście, jest to dosyć duża parafia w porównaniu z Nietrzanowem. Parafian jest więcej. Zobaczyłem kościół, jego otoczenie, plebanię. Dlatego też jadę za kilka dni po raz drugi, aby pewne rzeczy raz jeszcze przeanalizować, przyjrzeć się temu, co mnie czeka w kolejnych miesiącach. Dobrze jest w obecności aktualnego proboszcza poznać wszystkie wyzwania, jakie przede mną stoją, aby się nie pogubić. Z proboszczem na pewno będę w ciągłym kontakcie, aby poznawać kolejne aspekty życia tej parafii. Na razie trudno mi mówić, co mnie tam dokładnie czeka. Niektórzy pytają już teraz o wyzwania czy jakieś plany. Ale dzisiaj naprawdę trudno to określić, wszystko wyjdzie „w praniu”.
Po 12 latach posługi w Nietrzanowie na wiejskiej, niewielkiej parafii, praca na parafii miejskiej będzie bardziej wymagająca? We Wronkach czekać będzie na księdza wikariusz, który na pewno będzie pomocną dłonią.
Doświadczenie z większymi parafiami w życiu już miałem. Wronki są mniejsze od Środy, funkcjonują tam dwie parafie. Do tej pory większe parafie, z jakimi miałem do czynienia to Pniewy oraz Nowy Tomyśl. Jakieś doświadczenie zatem na pewno mam. Ale to dopiero życie przyniesie realne odpowiedzi na wszystkie wątpliwości. Obawy są zawsze, ale trudno przewidywać przyszłość. Mając wikariusza trzeba się liczyć zawsze ze zdaniem drugiej osoby, trzeba podjąć właściwą współpracę i podejmować wspólne decyzje, a wszystko w imię budowania jedności. Bo z wikariuszem trzeba nadawać na tych samych falach.
Jakie przesłanie zostawi ks. Waldemar Jaśkowiak w Nietrzanowie?
Parafianie o tym wiedzą, powtarzam to do znudzenia, niektórym śni się to po nocach. Pan Bóg wie, co robi! To jest motto i przesłanie, jakie chciałbym, aby tutaj zostało.
Ale proszę przyznać, jako średziak z krwi i kości, że Środa jest dla księdza nadal ważna.
No tak, ze Środą jestem związany od urodzenia. Myślę, że gdybym nie przyszedł tutaj te 12 lat temu na parafię, to pewnie wiele więzi jeszcze bardziej by się rozmyło. Dzięki tej posłudze w Nietrzanowie, wiele relacji umocniłem, jest więcej sentymentów i pięknych wspomnień. Korzenie, skąd się pochodzi zawsze są silne, ale zmieniając parafię trzeba pewien etap odciąć i jechać tam, gdzie jest się wzywanym.
Co najlepiej zapamięta ksiądz z tych 12 lat?
Trudne pytanie pan zadał. Ale tak na szybko, to pamiętam jak przez trzy dni szukałem moich psów, które uciekły któregoś roku w październiku. Drugie, to jak w jeden wieczór majowy udało się zorganizować dwa autobusy na wyjazd, który był zaraz następnego dnia do Lichenia z dziećmi komunijnymi. To chyba takie cuda dzięki św. Franciszkowi i św. Ricie.