Od pożaru minął miesiąc. Zdarzenie miało miejsce 12 września w nowej części osiedla Armii Krajowej. Państwo Kaczmarkowie mieszkają tam od sześciu lat.

 

Pożar 

  • Tamtego dnia poszłam do szkoły na godzinę 12:30. Miałam dwie lekcje. Jeszcze przed pracą odprowadziłam syna na lekcje. Na drugiej lekcji zadzwonił do mnie sąsiad. Nie chciałam odbierać w pracy. Ale jak po chwili zadzwonił drugi raz, zaczęłam się denerwować. Nasze córki chodzą do jednej klasy, więc moje myśli poszły w tę stronę. Chciałam oddzwonić zaraz po lekcji - opowiada Agnieszka Kaczmarek.

Dosłownie po chwili zadzwoniła do niej sąsiadka. Agnieszka Kaczmarek tym razem już nie wytrzymała i odebrała. Musiało wydarzyć się coś złego.

 

Sąsiadka zauważyła na obrazie z kamery dym z domu rodziny Kaczmarków. - Natychmiast zadzwoniłam do męża, ale telefon był zajęty. Zadzwoniłam do swojego taty, potem do mamy, ale ich telefony także były zajęte. Oni już wiedzieli. Poprosiłam o zastępstwo i pojechałam do domu - mówi Agnieszka Kaczmarek.

 

Straż pożarną powiadomił sąsiad. Krystian Kaczmarek przyjechał do domu zaraz po tym, jak dowiedział się, co się dzieje. Wjechał akurat w tym samym momencie co strażacy. - Zanim strażacy się rozłożyli, wybiłem okna. Potem wszedłem razem ze nimi do środka, ale zatrzymał mnie w środku słup dymu. Słabo się poczułem, strażacy chwycili mnie i wypchnęli z domu - mówi Krystian Kaczmarek.

 

Kiedy otworzyli drzwi, z wnętrza wybiegły jeszcze ich kot i pies. Nikogo innego w domu już nie było. Agnieszka Kaczmarek przestraszyła się wcześniej, że być może w środku jest ich 10-letnia córka, ale dziewczynka zgodnie z ustaleniami poszła po szkole do dziadków. 

 

Pożar widziała także mama Agnieszki. Odbierała swojego wnuka ze szkoły. Zaintrygował ją dym na os. Armii Krajowej. Podjechała tam samochodem i zobaczyła, że płonie dom jej córki... 

 

Sąsiedzi w akcji 

Kiedy wybite zostały szyby w oknach, otwarte drzwi, wnętrze przewietrzyło się i było można wejść do środka. - Nie wiem, jak to się stało, ale od razu pojawili się nasi sąsiedzi, może nawet z 30 osób. Przyjechali samochodami, przyszli pieszo. Weszli do środka i razem z nami zaczęli wynosić na zewnątrz wszystko co najważniejsze, dokumenty, sprzęty, szuflady z ich zawartością – mówi Agnieszka Kaczmarek. Pomagali też pracownicy z firmy pana Krystiana. Właściciel domu wcześniej także wspierał strażaków jak mógł. Przyjechał samochodem z koszem. 

W środku zostały cięższe meble, w całości spalona sypialnia, podłogi, okopcone i zniszczone ściany… Zniknęła piękna szkolna altana, 40 procent dachu, część elewacji. Akcja strażaków trwała do godz. 18:00. 

 

Na sprzątanie trzeba było zaczekać do zgody ubezpieczyciela. Biegły przyjechał kilka dni po tragedii. Potem firma PZU wyceniła straty na 331 tys. zł. Biorąc pod uwagę rzeczywiste straty i 1,5-milionowe ubezpieczenie domu, kwota ta zdaniem rodziny jest skandalicznie niska. – Zniszczoną doszczętnie kuchnię wyceniono na… 15 tys. zł – mówi Krystian Kaczmarek. 

 

Niespełna 10 dni po pożarze sąsiedzi państwa Kaczmarków skrzyknęli się na wielkie sprzątanie. – Pytali nas, jak mogą pomóc. Najważniejszą rzeczą było właśnie posprzątanie po pożarze. Około 40 osób przyszło w sobotę o godz. 8:00 i do wieczora sprzątali. Przynieśli ze sobą żurek, bigos, było ciasto. Zadbali o każdy szczegół. Jesteśmy im wdzięczni całym sercem – podkreślają małżonkowie. 

 

W sumie uzbierało się 11 kontenerów zniszczonych przez pożar rzeczy. Burmistrz Piotr Mieloch podjął decyzję, że gmina pomoże rodzinie w ten sposób, że za darmo odbierze ten tonaż odpadów. 

 

Przyczyną pożaru było najpewniej zwarcie instalacji elektrycznej.

 

Odbudowa domu 

  • Z perspektywy czasu najważniejsze jest to, że nikomu z nas nic się nie stało. Mieszkamy teraz u moich rodziców, a dom remontujemy – mówi Agnieszka Kaczmarek. W środku na razie wygląda tak, jakby był to budynek w stanie surowym, częściowo otwartym.
  • Nie oglądając się na nikogo, trzy dni po pożarze zamówiłem okna. Teraz pracujemy na dachu. Największym kłopotem jest znalezienie z dnia na dzień konkretnych fachowców. Ale mam nadzieję, że pod koniec marca wrócimy do naszego domu – dopowiada Krystian Kaczmarek.

Na pewno po takim zdarzeniu pozostanie trauma. Agnieszka Kaczmarek mówi o utracie poczucia bezpieczeństwa, jakie daje własny dom. Dzieci państwa Kaczmarków po tym wszystkim boją się same zostać w domu, a najstarsza 10-letnia córka, przypomina sobie nagrania z zabaw ze swoim kotem w pokoju, którego już nie ma. 

 

Dom, który się spalił był miejscem, w które włożyli mnóstwo własnej pracy. A potem wystarczyła chwila, by wszystko to przestało istnieć. 

Małżeństwo bardzo docenia każdą pomoc, jaką otrzymała. - Po ośmiu latach we wrześniu wróciłam do szkoły na etat. Dzień po pożarze poszłam do pracy, bo mój syn, który miał urodziny bardzo chciał pójść do szkoły rozdać cukierki. Na lekcji przyszła do mnie dyrektor „Dwójki” Anna Wnuk i Danuta Waligóra. Zabrały mnie ze sobą. Okazało się, że nauczyciele między sobą zrobili szybką zbiórkę dla nas. Potem zorganizowano kiermasz śniadaniowy także dla nas – opowiada Agnieszka Kaczmarek.

 

- Z całego serca chcemy podziękować wszystkim, którzy byli z nami w tak trudnym momencie, za wasze wsparcie, słowa, gesty - rodzinie, przyjaciołom, sąsiadom, znajomym, całej „Dwójce”, nauczycielom, uczniom, rodzicom, zaprzyjaźnionym firmom, społeczności Kuźni oraz burmistrzowi. To niezwykle budujące, że nie zostaliśmy sami z problemem i że mamy tylu dobrych ludzi wokół – mówi małżeństwo.

Mimo tak trudnego doświadczenia, rodzina patrzy w przyszłość optymistycznie. Wiedzą, że sobie poradzą. Po raz drugi zbudują swój dom.

 

Zbigniew Król